Z wielkim żalem opuszczałem Karaiby. Zwlekałem do końca, przedłużając sobie pobyt o 2 dni...
Z Bocas można sobie zarezerwować transport bezpośrednio do stolicy Kostaryki- San Jose. Pisząc bezpośrednio mam na myśli to, że : naklejają na Ciebie naklejke i przy każdej przesiadce "prowadzą za rączkę" do następnego środka lokomocji. Wychodzi to zazwyczaj dwa razy drożej niż na własną rękę, wykorzystując dokładnie te same środki transportu, no ale jest zdecydowanie pewniejsze dla osób nie znających hiszpańskiego.
W trakcie 30-40 min podróży łodzią motorową do Almirante, kapitan zgasił silnik i zatrzymał się przy drewnianej łódce typu Canu z Indianami. Dostaliśmy dwie nowe pasażerki, wybierające się do miasta sprzedać swoje dobra i pewnie kupić trochę ryżu.. Żeby przewiosłować taką łódką do Almirante, zabrałoby to temu biednemu człowiekowi pewnie cały dzień. Zauważyłem, że Indianki nie płaciły za transport. Pewnie taki zwyczaj..
Ok 7 rano zabrałem łodkę do Almirante. Z Almirante shuttle busikiem do miejscowości Changuinola. Z Changuinola brałem już bezpośredni wygodny autobus do San Jose. Podróż trwała jakieś 6h. Bardzo ciekawy jest tranzyt na granicy panamsko- kostarykańskiej w miejscowości Guabito. Granice stanowi rzeka Sixaola. Wygląda to następująco: pasażerowie opuszczają autobus, podbijają paszporty jeszcze w Panamie, pieszo przeprawiają się przez stary stalowy most z szynami, po stronie kostarykańskiej opłacją podatki i pieczętują paszport. Nie ma tu ścisłej kontroli. Jest dużo zołnierzy, ale praktycznie można przejść granicę, bez jakkichkolwiek dowodów. Co jeden z naszych znajomych nieświadomie zrobił ;) Autobus przejeżdża natomiast równoległym, stosunkowo nowym mostem.
Zostało 5 godzin jazdy do San Jose, zaczęło mocno padać i rozpętała się burza. Wszędzie uprawy bananów, kontenery lodówki takich gigantów jak Chiquita czy Dole. W pewnym momencie autobus musiał stanąć na kilka minut z powodu bananów... wszystko na wideo:
Dojechaliśmy do San Jose, kierowca zostawił nas jakieś 2km od centrum. Przed autobusem stała już grupka taksówkarzy, ostrzegająca jak bardzo to niebezpieczna dzielnica w której nas zostawiono i nalepiej skorzystać z ich usług. Nie miałem w San Jose zarezerwowanego hostelu więc z plecakiem na plecach odgoniłem taksówkarzy zaczęłem się wypytywać okolicznych sprzedawców którędy do centrum . W centrum znalazłem kafejkę internetową i za pomocą hostelworld.com wysoko oceniany hostel Van Gogh.
Położony 5 min piechotą od centrum hostel prowadzony jest przez Davida. Wytatuowany Kostarykańczyk prowadzi ten hostel od dwóch lat. W tym czasie miał ok. 1000 turystów z Niemiec i 3 z Polski... Hostel jest rewelacyjny, jest tylko jeden minus. Hostel zamykany jest o punkt 23:00 i nie ma żadnej możliwości ani się do niego dostać ani wydostać, Curfew. Poza tym, leży w samym środku dzielnicy, która jest znana z tego, że po godzienie dwudziestej na każdym rogu ulic stoi prostytuka. Nie jest to dzielnica niebezpieczna ale dziewczyny stoją. A właściwie to chłopaki - tak wszyscy to transwestyci. Hostel kosztuje ok 11 dolarów za dobę ze śniadaniem.
W dniu którym przyjechałem odbył się akurat zremisowany mecz z Anglią, ostatni mecz grupowy. Skazywana na porażkę Kostaryka wyszła zwycięska z grupy śmierci. Na ulicach szaleństwo, wszyscy poubierani w koszulki reprezentacji nazywanej przez TICOS "la Sele". Zaczepiła mnie jakaś sprzedawczyni na ulicy oferując koszulkę reprezentacji, mówi że jest bardzo rzadko spotykana. Z tyłu miała powiązanie do ww. Grupy Śmierci. Kosztowała 15$ podziękowałem grzecznie mówiąc, że bardzo mi się podoba ale nie mogę sobie na nią pozwolić. Wracając natknąłem się na tą samą uśmiechniętą Panią- 10 $, koszulka moja. Jeszcze wtedy nie wiedziałem jakie pozytywne emocje będzie wzbudzać i że pomoże wydostać mi się z Nikaragui do Kostaryki.... ale o tym później.
Pospacerowałem trochę Avenidą Central. W wejściu każdego ze sklepów stoją naganiacze, nakłaniający przechodniów do zajrzenia do sklepów. Ciężka praca tak drzeć sobie gardło przez cały dzień. Wstąpiłem do Mercado Central, za równowartość 4$ zjadłem rewelacyjny obiad. Byłem przestrzegany, że Kostaryka to zdecydowanie najdroższy do podróżowania kraj Ameryki Łacińskiej. Jest to prawdą, ale nadal jest relatywnie tanio dla europejczyka. Walutą w Kostaryce jest Colon, na banknotach wizerunki zwierząt. Standardowo dużo służb bezpieczeństwa, policji, wszędzie! I na rowerach jak i przy każdym z bankomatów obowiązkowo koleś z giwerą, często shotgunem. W małych oddziałach bankowych conajmniej dwóch takich.
Wieczorem umówiony byłem z kolegą ze stypendium Erasmusa z Niemiec. Ze znajomościami Erasmusa jest trochę tak jak z sloganem Nokii "Connecting People". Ale na zawsze!!! Mahrio, mieszka od urodzenia w San Jose i studiuje politologie. Podjechał pod hostel swoim samochodem, pokazał i poopowiadał trochę o lokalnej kulturze i zwyczajach. Przejeżdzaliśmy przez rondo gdzie TICOS zbierają się aby świętować zwycięstwa swojej drużyny. Następnie pojechaliśmy na Kampus uniwersytecki do jednego z pubów. Piwo sprzedawane albo w 0,33l albo 0,75l. Nie był to trudny wybór.
Pospacerowałem trochę Avenidą Central. W wejściu każdego ze sklepów stoją naganiacze, nakłaniający przechodniów do zajrzenia do sklepów. Ciężka praca tak drzeć sobie gardło przez cały dzień. Wstąpiłem do Mercado Central, za równowartość 4$ zjadłem rewelacyjny obiad. Byłem przestrzegany, że Kostaryka to zdecydowanie najdroższy do podróżowania kraj Ameryki Łacińskiej. Jest to prawdą, ale nadal jest relatywnie tanio dla europejczyka. Walutą w Kostaryce jest Colon, na banknotach wizerunki zwierząt. Standardowo dużo służb bezpieczeństwa, policji, wszędzie! I na rowerach jak i przy każdym z bankomatów obowiązkowo koleś z giwerą, często shotgunem. W małych oddziałach bankowych conajmniej dwóch takich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz