Piłka nożna i Ludzie Bocas del Toro: ks. Józek, Jaenette, Martina


Szwędając się po wyspie Colon, zauważyłem jakieś większe zbiorowisko latynosów. Poszedłem za nimi i natknąłem się na mecz piłki nożnej. Podobno  odpowiednik polskiej pierwszej ligi. Mecz jak mecz, nie było by w nim nic dziwnego jeśli nie fakt, że odbywał się na terenie lotniska cywilnego. Za dziurawym płotem, bezpośrednio przy pasie startowym. Akurat lądował samolot linii Panama Airlines. Wszystko uwiecznione na poniższym wideo: http://vimeo.com/100333869


W inny poranek wróciłem na wyżej wspomniane boisko, zrobić kilka fotek i przyjrzeć się jeszcze raz. Niedaleko obok trójka sympatycznych dżentelmenów popijała rum grając w karty. Była 9 rano. Przyłączyłem się do pogodnych staruszków.... Po krótkiej wymianie zdań okazało się, że wyspa Colon ma nowego misjonarza z Europy. Ów Misjonarz pochodzi z Polski! Spytałem się gdzie jest Kościół i pojechałem na moim jednośladzie. Kościół akurat był malowany, księdza nie było ale miał być za 15 min. Wróciłem po 15 min. i usłyszałem głośne CZEŚĆ! Józek jestem. Padre Jose, jak to tutaj nazywają latynosi, od razu zaprosił mnie na obiad. Wskoczyliśmy do jego 4x4 jeepa i podjechaliśmy do jednej z lokalnych "jadłodalni".

Spotkanie Józka uważam za jedne z najlepszych doświadczeń, które mnie spotkały w trakcie całego wyjazdu. Osoba w moim mniemaniu niezwykle skromna, charyzmatyczna i inspirująca . Józek jest od 13 lat na misji. W Bocas dopiero od roku. Wcześniej był 8 lat w Nikaragui. Opowiedział mi o tym jak wygląda praca misjonarza. Często ma ona wymiar bardziej praktyczny niż duchowy. Dowiadując się o tym, że mieszkam w Irlandii, wspomniał, że był kilkanaście lat temu na kursie angielskiego w Maynooth (Small World- obecnie sam pracuje w miejscowości Leixlip, sąsiadującej z Maynooth). Jego kolega- misjonarz Irlandczyk pomagał budować sieć wodociągów na tutejszym archipelagu. Misjonarze uczyli tutejszych Indian uprawy ziemii, gdyż większość z nich żyła tylko z tego co złowili w morzu lub znaleźli w lesie.  Józek ma swoją łódkę z silnikiem motorowym, codziennie pływa ją po wyspach, odwiedzając tutejszych Indian. Zdarza się, że odprawia 6 mszy dziennie. W niedziele są pogrzeby, jeśli ktoś umrze w poniedziałek, trzeba go trzymać w do niedzieli... Józek mówi o miłości do Polski i o tym, że tęskni czasami ALE NIGDY NIE NARZEKA. Będąc misjonarzem raz na 3 lata może jechać na wakacje. W Bocas są 3 grupy etniczne: indianie, czarni i mieszani. Opowiada mi trochę o ich mentalności i wszechobecnym, codziennym obojętnym wyrazie twarzy. Zamawiamy Sopa de pescados (zupa rybna) z świeżo wyciśniętym sokiem z limonki. Ksiądz Józek stawia. Leje jak z cebra. 2 godziny spędzone z Józkiem mijają jak 5 min.








Chcę wysłać pocztówkę, udaję się na pocztę. Jest za 14:45. Podchodzę do okienka i proszę o znaczek. Pani odpowiada, że już nie sprzeda bo zamykają o 15:00. Mówię Pani jak bardzo to dla mnie ważne i że to mój ostatni dzień na Karaibach. Pani pokazuję mi swój nienagannie prowadzony dziennik i mówi że już zamknęła sprzedaż na dzisiaj bo zamykają za 15 min. Piszę o tym bo to doskonale obrazuje mentalność i nastawienie do pracy latynosów. Pracuję, by ŻYĆ! A nie żyję po to, aby pracować. Wyszedłem z poczty zmieszany ale zadowolony.


Jaenette, chodź sam nie wiem czy tak się piszę jej imię, to zawszę uśmiechnięta, trochę zwariowana barmanka z naszego hostelu. Któregoś wieczora rzucam pół żartem pół serio żeby nauczyła mnie tańczyć tak jak tańczą Panamczycy... No i się zaczęło, dziewczyna traktuje moją prośbę bardzo poważnie, lekcja trwa z godzinę. Taniec ma polegać na następującym: dziewczyna stara się wyeksponować i podkreślać swoję wdzięki, chłopak ma pokazywać jak bardzo ją adoruje. Ciągle słysze instrukcje : Suave Suave Suave Baja Baja. Idzie mi jak zawsze z tańcem, czyli co najwyżej przeciętnie. Ale Jaenette jest bardzo cierpliwa. Widać, że taniec znaczy dla niej dużo.



Jedną z pracownic hostelu była Martina, sympatyczna Indianka ok. 60 lat. Sprzątała hostel i zajmowała się przygotowywaniem hostelu. Nie potrafiła powiedzieć słowa po angielsku, ale w pewien tajemniczy sposób posiadła umiejętność porozumiewania się z ludźmi nie znając języka. Martina, matka 3 dzieci, zarabiała między 10 a 20 $ dziennie, w zależności od tego jak dużo gości przebywało w Hostelu. Pokój wynajmowała w  innej części wyspy i płaciła za niego ok 150$ miesięcznie. Jest szęśliwa. A ja byłem szczęśliwy będąc jej gościem w Hostelu Pukalani z takimi osobami jak ona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz