Bocas del Toro, Karaiby


Podróż do Bocas del Toro z Almirante bardzo szybką 10 osobową łódką, całość trwa mniej więcej pół godziny. Na wyspie kursują taksówki, prawie wszystkie to pickupy. Taksówki w ameryce środkowej są z reguły bardzo tanie, ale cenę trzeba ustalać przed kursem. Wyjątkowo drogie (ceny europejskie) są natomiast taksówki z lotnisk.




Hostel zarezerwoany mialem ok 3 km od centrum, bezpośrednio przy plaży. Zdecydowanie strzał w dziesiątke. Położony bezpośrednio przy plaży, z pomostem zakończonym altanką z małym barem, bilardem i …workiem bokserskim. Obok zakotwiczona mała łódka z silnikiem motorowym. Wokół niewielkiego basenu krąży potężny Pitbul-Hugo. A właściwie “Ugo” jako że h jest w hiszpańskim nieme. Pies Hugo to maskotka hostelu. Ogromny pysk, silnie zbudowany korpus… ale przy tym wszystkim usposobienie i łagodność  labradora. Panem Hugo jest Daniel, tutejszy kucharz I opiekun ośrodka. Niski, korpulentny, silnie zbudowany I wyluzowany Wenezuelczyk w dredach. Właścicielem natomiast jest utytuowany surfer z Wenezueli, który zajmuje się obecnie produkcją obrandowanych swoim imieniem desek surferskich JCS. Nocleg w pokoju 6 osobowym, kosztuje 12$. 









Jest 7 rano, zostawiam swój plecak w Hostelu, Check-in ma być dopier o 15, ruszam piechotą na główną ulicę wyspy Colon. W Bocas del Toro przeważają głównie młodzi ludzi, backpackerzy I surferzy. Dużo zorganizowanych 1 dniowych wycieczek typu nurkowanie w towarzystwie delfinów, wycieczki na dziewiczą wyspę w parku narodowym czy na “Plażę czerwonej żaby”.  Przy głównej ulicy park, na końcu mały port, generalnie wszystko kręci się wokół turystów, trochę brudno i w nieładzie, kilka dużych sklepów- magazynów prowadzonych przez chińczyków. Na półkach rzuca się Rum, dużo rumu, taniego ale dobrego rumu… Najbardziej popularny, Abuelo, duża butelka za jakieś 5$. Przy głównej ulicy kobieta sprzedaje "obiad". 






Poznaje Dustina z Kalifornii, który przyjechał  na 2 miesięce do ameryki środkowej. Spotykalmy "Polki z Chicago" i umawiamy się na wspólne oglądanie meczu, USA akurat gra z Portugalią. Jemy m.in. polską kiełbase, przyprawianą polskimi przyprawami kamis, na Karaibach, w doborowym towarzystwie. Dzięki dziewczyny! 





Następnego dnia w tym samym towarzystwie idziemy razem na imprezę do polecongeo klubu "Aqua Lounge". Tutaj ma miejsce najbardziej epicki dojazd na imprezę, za dolara w malutkiej łódce motorowej na sąsiadującą niedaleko wyspę. Aqua Lounge-wstęp płatny 5$, impreza typowo dla Gringos stylizowana zachodnio... Najfajnieszym elementem są huśtawki, z których po rozkołysaniu skacze się bezpośrednio do wody. Wraz z trwaniem imprezy chętnych na tą atrakcję co raz więcej, w tym i ja i koleżanka Klaudia… Zabawa przednia, nie zauwżam tylko drabinki i wspinając się spowrotem na pomost, masakruje sobie trochę kolana o drewniane ostr pale. 




Wspólnie z ekipą stwierdzamy, że trzeba obczaić jeszcze jedną imprezę na wyspie Colon. Podobno dla lokalnych. Łapiemy watertaxi,  przedostajemy się spowrotem na wyspę i udajemy na imprezę. Impreza również usytuowana na wodzie, sami latynosi, bardzo klimatycznie, bardzo głośno- chyba nawet za głośno. Jakiś szczur mi przebiegł właśnie po pomoście. Zamawiam shota wódki i połową dezynfekuje sobie poodzerane kolana, resztę spożywam zgodnie z przeznaczeniem. Poznaje jakąś Kolumbijkę przy barze, prowadzimy bardzo głęboką konwersację (Hi- Where You from- I am from Colombia- I love Bocas). W toalecie ktoś nachalnie chce sprzedać mi kokaine, na moją odpowiedź „La vida es mejor sin drogas” dziwi się trochę i każe wypierd... Potańczyliśmy trochę ale towarzystwo stwierdza, że jednak nie czują się tutaj zbyt komfortowo i może zbyt wiele „egzotyki” jak na jeden raz. Niestety.

Następnego dnia budzę się w hostelu, przy amerykańskich pancakes, poznaję surfera z San Diego.  Mówił o reliach surfowania w ameryce środkowej  i o tym ile kosztuje go transport deski w samolocie, 240$, często więcej niż bilet dla siebie samego. Surfowanie w Bocas zdecydowanie nie należy do najłatwiejszych. Jest dużo niespodzianek, kamieni , których nie zawsze widać, można się pociąć o jakieś rozgwiazdy czy coś. Ale Kalifornijczyk odpowiada „ Mans got to do what mans got to do”. Do największych zagrożen należa „Riptides”- prądy porywające w stronę otwartego morza. Największy błąd to walczyć z nimi płynąć w stronę brzegu. Intstrukcja na przeżycie to w pigułce: utrzymać się na powierzchni i płynąć wzdłuż wybrzeża, nigdy w stronę lądu, walcząc z prądem!

Wypożyczam stary, zdezelowany rower. Rowery na wyspie wyglądały tak jakby ktoś pospawał kilka metalowych prętów, zaopatrzył go w 26 calowe koła z grubymi oponami od mtb i obowiązkowo pokrył rdzą. Mój prezentuje się nawet całkiem nieźle na tle innych. Nadal jednak skrzypi, kierownica lata na wszystkie strony i łańcuch spada regularnie...piękna sprawa J Przyjemność za 5 $ za dzień. Postanawiam jechać wzdłuż wschodniego wybrzeża wyspy aż dostanę się na plażę Bluff. Po drodze jakiś Panamczyk z córeczką rozcina swoją maczetą kokosy i zlewa mleczko kokosowe do 5 litrowego, plastikowego baniaka. Proszę go aby pokazał mi jak to się dokładnie obsluguje maczetą a on nieśmiale udziela mi krótkiej lekcji. 

Zabiera mi to jakąś godzinkę nim docieram do Plaży Bluff. Plaża niesamowita, inna od wszystkich niż do tej pory widzałem. Sprawiała wrażenie dzikiej, ogromne fale, zero ludzi. Pełno krabów, komicznie przebierających swoimi kończynami i uciekających w popłochu czy chowających się. Plaża budziła respekt. Krótka kąpiel w morzu, zważając na Riptides nie chcę testować dopiero co nabytej instrukcji survivalowej nie wypuszczając się dalej niż po pas.






                     










Jadąc dalej, jest już tylko droga prywatna, należąca do jakieś firmy wypożyczającej Quady. Moim zdaniem przekleństwo takich miejsc, zaburzających ciszę i spokój tego karaibskiego raju. Wróciłem się spowrotem. Po drodze chłopaki grały w piłkę na bardzo ciekawym boisku, własnej roboty. Siadam na chwilę, wyciągam aparat i robię kilka fot. Poznaję Luisa. Luis pyta czy gram w piłkę i czy bym nie dołączył do nich popołudniu na kolejny mecz. Razem z chłopakami organizują turniej futbolu, pokazuje mi notes z rozpisanymi „rozgrywkami” i  wynikami odbytych meczów. Pytam o historię „boiska”. Luis z uśmiechem na twarzy odpowiada, że jest nowe, dwa tygodnie wyrywał gołymi rękami zielsko. Pokazuje swoję odciski na rękach... Na tym małym boisku na jednej z karaibskich wysp znaleźć można  najlepszy dowód na to, że jak się coś kocha, to można to robić niezależnie od warunków. Szacunek dla chłopaków. Boisku położone jest bezpośrednio przy żółwiej plaży „Playa de Tortuga”. Wieczorami można spotkać się tutaj z wolontariuszami i posłuchać o programie opieki nad  żółwiami.




Wróciłem na wyspę. Jakaś Kobieta sprzedawała na chodniku "domowe obiadki". Rewelacyjna Ryba z ryżem i makaronem za 1,5$ (na poniższym obrazku). Posilony zabrałem łódkę na Plaże Czerwonej Żaby. Łódka zostawiła nas na małej przystani na wyspie Bastimentos, stamtąd trzeba było iść prywatną drogą (odpłatnie 2$) jakieś 15 min. Plaża dość ładna, ale szau nie robiła. Pytam ratownika, czy jest szansa żeby zobaczyć słynną czerwoną żabę i gdzie jej szukać. Ratownik machnął tylko głową w stylu „chodź za mną” Po 20 m, pokazuje mi drzewo ogrodzone metalową siatką o powierzchni kilku m2, po dłuższym przytpatrzeniu się można zobaczyć żabę, wielkości małego palca. Dupy nie urywa (jak mówi mój kolega Przemek). No ale zobaczyłem czerwoną żabę, podobno śmiertelnie trującą...ale nie dla ludzi. Postanawiam się przejść ścieżką wzdłuż wybrzeża. Trafna decyzja, trafiam na jeszcze piękniejsze bezludne plaże, cisza, spokój. Po ok. godzinie tułania się, podjeżdza do mnie jakiś chico wózkiem golfowym i się pyta czy zabłądziłem, odpowiadam że nie, on na to czy chce żeby mnie okradli... zaprzeczam.  Pytam się czy napewno nie mogę tam iść. On mówi, że tak, oczywiście że mogę ale „pues no es recomendable”- nie jest to zalecane. Gorro - ochroniarz oferuje podwózkę swoim wózkiem golfowym, skorzystałem. Na wyspie jest dużo nieruchomości na sprzedaż, ekskluzywne wille wypoczynkowe powstają jak grzyby po deszczu.
Wracając łódką na wyspe Colon, kapitan dostał telefon w ostatniej chwili, że jakaś kontrola jest w porcie i poprosił wszystkich o założenie kamizelek ratunkowych, których było o połowę mniej niż pasażerów. Po zauważeniu tego zatrzymał łódkę i udawał, że mu się silnik popsuł... taka moja interpretacja, po 15 min, kontrolerzy opuścili przystań a my mogliśmy wrócić na wyspę.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz